POZNAŃ, czyli miasto koziołków, pyrów i rogali
Z okazji 2. rocznicy ślubu postanowiliśmy z mężem wybrać się
na wycieczkę. Plany były bardzo obszerne, ale ostatecznie wybraliśmy Poznań. Nie
ciągnęło mnie do tego miasta, ale nigdy tam nie byłam, więc dlaczego nie
pojechać?
Wyjechaliśmy wcześnie rano – w końcu z Łodzi do Poznania
jest spory kawałek. Wybraliśmy trasę drogami krajowymi. Można również
przejechać autostradą, jednak bardziej ekonomicznie wychodzi wybrana przez nas
opcja (przejazd autostradą kosztuje ok. 50 zł). Droga zajęła nam co prawda więcej czasu, ale
zaoszczędzone pieniądze mogliśmy wydać na coś innego. Na miejscu byliśmy około
9.30. Zaparkowaliśmy w Galerii Posnania (ogromna galeria, jakbym wpadła tam na zakupy
to nieprędko bym wyszła). Osobom, które zdecydują się na przyjazd samochodem polecam zostawić go w jednym miejscu i poruszać się komunikacją miejską. Ceny biletów nie są wysokie i co najważniejsze, można kupić bilet całodobowy za 12 zł i podróżować cały dzień.
Tramwajem udaliśmy się na Stary Rynek, gdzie
zrobiliśmy małe rozeznanie. Byliśmy dość wcześnie, więc nie było tłumów i mogliśmy zrobić ładne zdjęcia. Bardzo zauroczyły mnie kolorowe kamieniczki, tak podobne do tych w Gdańsku czy Wrocławiu, a tak inne! Na naszej liście znajdował się również punkt "wspólne zdjęcie przy pomniku koziołków", niestety jednak nie było nam dane go zrealizować. Kiedy GPS wskazał, że znajdujemy się w miejscu docelowym przed naszymi oczami ukazał się wielki plac budowy. Koziołków ani śladu! Bardzo mnie to rozczarowało, ale mam kolejny powód, żeby ponownie przyjechać do Poznania.
ROGALOWE MUZEUM POZNANIA
Swoją przygodę rozpoczęliśmy od pokazu w Rogalowym Muzeum
Poznania. Miasto to słynie z tzw. rogali świętomarcińskich, szkoda by było nic
się na ten temat nie dowiedzieć. Pobyt w muzeum zajął nam godzinę. Wybraliśmy
pokaz o 11:10, bo tylko wtedy była możliwość zobaczenia trykających się na
ratuszu koziołków. Poznaliśmy sposób wypiekania rogali, normy, które muszą one
spełniać, żeby zostały uznane za autentyczne oraz legendę o ich powstaniu.
Pośmialiśmy się słuchając krótkiego wykładu o gwarze poznańskiej: mela, szczur,
tytka, mycka, giry, syry … Same perełki. Zostaliśmy również poczęstowani
rogalem. Pokaz był bardzo ciekawy, poprowadzony z przymrużeniem oka. Była to
świetna atrakcja zarówno dla dzieciaków, jak i tych nieco starszych. Podczas
wizyty w Poznaniu polecam zahaczyć o Rogalowe Muzeum i wybrać się na pokaz
połączony z oglądaniem trykających się koziołków (warto wcześniej zarezerwować
bilety).
ROGAL ŚWIĘTOMARCIŃSKI
W tym miejscu chciałabym opowiedzieć Wam trochę o samych
rogalach. Proces ich wyrabiania trwa bardzo długo. Rogale wypiekane są z ciasta
półfrancuskiego (francuskiego na drożdżach). W środku wypełnione są po brzegi
nadzieniem z białego maku, rodzynków, kandyzowanej skórki pomarańczy i aromatu
migdałowego. Wierzch jest lukrowany i przyozdobiony orzechami. Ich waga waha się
od 150 do 250 g. Pyszności! Niestety mają jedną wadę … 100 g rogala
świętomarcińskiego ma ok. 400 kcal. Mogą one ważyć do 250 g. Matematyka nie
kłamie, jeden rogal może mieć nawet 1000 kcal! Myślę jednak, że dla tego smaku
warto na moment zapomnieć o diecie i spróbować chociaż kawałka.
W tym momencie warto jeszcze wspomnieć, że każdy producent
rogali świętomarcińskich musi uzyskać odpowiedni certyfikat z Unii. Jeśli
chcecie mieć gwarancję, że kupujecie prawdziwe rogale, nie jakieś podróbki,
wypatrujcie certyfikatu (powinny znajdować się w widocznym miejscu). Dzięki
temu macie pewność, że kupujecie pełnowartościowy produkt.
KAWIARNIA RÓŻOVE
Od słuchania o wypiekach, słodyczach i rogalach nabraliśmy
ochoty na coś słodkiego. Już wcześniej wypatrzyłam kawiarenkę, do której
chciałam zajrzeć. Dla mnie było to ciekawe doznanie, mój mąż przeżył jednak ogromny
szok. Mowa o kawiarni „Różove”, znajdującej się na Starym Rynku. Jak sama nazwa
wskazuje, kawiarnia jest bardzo dziewczęca. Wystrój zdominowany został przez
wszędobylski róż. Przy suficie wisiały tasiemkowe serduszka, a obok nas zasiadł
różowy flaming. Menu także zaskakiwało. Można tu było zamówić klasyczne kawy,
ale również (a jakże!) różowe. Zdecydowaliśmy się na cappuccino z konfiturą
malinową. Największy problem stanowił wybór ciasta, wszystkie wyglądały
przepysznie! Postawiliśmy na Ferrero rocher i Kitkata. Z wybranymi słodkościami
zasiedliśmy na różowym fotelu i leżance w zeberkowy motyw. Kawa i ciasta były
bardzo dobre, wystrój – co kto lubi. Moim zdaniem warto zajrzeć do tej kawiarni.
Gdyby w Łodzi było takie miejsce z pewnością nie raz przychodziłabym z
koleżanką na ploteczki (i z pewnością ważyłabym dwa razy więcej). Moja ocena
5/5.
STARE ZOO
Kolejnym punktem wycieczki było tzw. Stare zoo. Ze starówki
przeszliśmy się spacerkiem wzdłuż ulicy św. Marcin (dlaczego Poznaniacy nie
odmieniają nazw ulic?). Spacer był bardzo przyjemny, pomimo, że znaleźliśmy się
przy bardzo ruchliwej ulicy. Po drodze ochłodziliśmy się przy Fontannie
Wolności.
Wejście do starego zoo jest bezpłatne. Przestrzeń jest
niewielka, można tam pooglądać kilka gatunków zwierząt oraz pospacerować wśród
drzew. Sporo wybiegów pozostaje puste. Moim zdaniem stare zoo należy traktować
bardziej jako park lub miejsce z przeszłością. Jeśli macie wyobraźnię polecam
zwrócić uwagę na starą lwiarnię. Obecnie trwają tam prace remontowe, gdyż
miejsce to ma zostać przekształcone w muzeum. Chcieliśmy również odwiedzić
budynek z płazami i gadami, jednak okazało się, że ze względu na prace
porządkowe dużo akwariów może być puste. Wejście kosztuje 8 zł. To nie dużo,
ale uznaliśmy, że szkoda na to czasu.
Spacer po starym zoo był przyjemny, relaksujący. Jeśli macie
ochotę przejść się i przy okazji pogłaskać kozę czy pośmiać z małpek polecam
odwiedzić to miejsce.
OBIAD W OLIVIO
Ok. godziny 16.00 uznaliśmy, że pora coś zjeść. Na Starym
Rynku znajduje się wiele knajpek i restauracji, także każdy może znaleźć coś
dla siebie. Nas interesowało spokojne miejsce w cichej uliczce. Szukaliśmy,
kręciliśmy się w kółko, ale w końcu udało nam się. Dojrzeliśmy niewielką,
wyglądającą niepozornie knajpkę o nazwie Olivio. Byliśmy już zmęczeni, głodni i
źli, więc postanowiliśmy wejść do środka. Miejsce okazało się bardzo przytulne,
obsługa miła. Zamówiliśmy pierś z kurczaka w sosie cytrynowym z warzywami oraz
chłodne piwko. 😊 Danie bardzo nas zaskoczyło. Spodziewałam
się delikatnego sosu, a tu niespodzianka. Sos był kwaśny, adekwatnie do nazwy
bardzo cytrynowy. Pierwsze wrażenie było dość dziwne, ale każdy kolejny kęs był
coraz lepszy. Sos świetnie komponował się z mięsem i warzywami, zwłaszcza brokułami.
Jeśli będziecie szukać cichego miejsca na dobry obiad zdecydowanie polecam
Olivio.
Po obiedzie pospacerowaliśmy jeszcze trochę po starówce i
pojechaliśmy tramwajem nad Jezioro Maltańskie. Wycieczkę do Poznania
zakończyliśmy miłym spacerkiem nad wodą oraz kolacją u znajomych. Do domu
wróciliśmy o 2.30. Droga powrotna była dość ciężka, wiadomo, zmęczenie dawało o
sobie znać. Wyjazd oceniam bardzo pozytywnie. Poznań to piękne miasto i mam
nadzieję, że uda nam się tam wybrać na dłużej.
Byliście w Poznaniu?
Jakie inne miejsca do zwiedzania możecie polecić? Gdzie warto iść na obiad lub
na coś słodkiego? Piszcie, dzielcie się swoimi opiniami i doświadczeniami. 😊
Komentarze
Prześlij komentarz